Kto ma pszczoły, ten ma nie tylko miód, ale i pierzgę. Kilka lat temu dostałam od znajomego pszczelarza kawałek plastra z ula z tymi charakterystycznymi wzorkami i wypustkami, i tam właśnie ukryta była pierzga. Co to w ogóle jest?
Oględnie rzecz ujmując, pierzga to zapluty i ubity przez pszczoły pyłek kwiatowy wymieszany z miodem. A fachowo mówiąc – to coś najcenniejszego w ulu. Mieszanka witamin, mikroelementów i przeciwutleniaczy. Same biologicznie aktywne składniki. No więc wracając do podarunku od pszczelarza, to dał mi pierzgę w czystej postaci, żebym sobie ją wydłubała z tego wielkiego plastra. A że zapracowana byłam i w kółko odkładam to na później, wsadziłam plaster do zamrażarki i… w końcu o nim zapomniałam.
Pierzgi nigdy nie wydłubałam samodzielnie. Kupowałam później miód z pierzgą, ale mi za bardzo nie smakował, wolę delektować się samym miodem. Pierzga nadaje gorzki smak, więc należy ją traktować jak lekarstwo, a nie jak coś słodkiego.
W końcu trafiłam na kapsułki z ekstraktem z pierzgi od beepearl i postanowiłam się wzmocnić przed zimą. Zaczęłam je brać akurat w dniu, kiedy podejrzanie często kichałam. W ramach uderzeniowej dawki wzięłam dwie (raz dziennie). Jeszcze przez dwa kolejne dni brałam po dwie dziennie, a potem przeszłam na jedną kapsułki dziennie. Kończę właśnie opakowanie i mam się bardzo dobrze. Mróz, odwilż, deszcz mi nie straszne. Oczywiście wspomagam się moją ulubioną kaszą jaglaną na śniadanie, ale wierzę pszczółkom, że ta ich zapluta pierzga naprawdę działa.