Próbki kosmetyków naturalnych budzą we mnie mieszane uczucia. Nie zawsze próbka wystarczy na tyle, abym mogła poczuć działanie kosmetyku. Ale za to udaje mi się sprawdzić zapach i konsystencję. Nie ma się co tutaj rozpisywać, bo w końcu próbka to tylko namiastka i ewentualnie zachęta, żeby kupić pełne opakowanie. Jednak wobec zalewu próbek zwykłych (czyli chemicznych, nielubianych przeze mnie, które trzymam tylko po to, żeby pokazać ich paskudny skład) bardzo lubię próbki kosmetyków naturalnych. Kiedyś zbierałam je, ale to nie ma sensu, bo termin przydatności nie jest długi. Więc zamieniłam zasady i zużywam od razu, nie robię żadnych zapasów. Oto, co ostatnio zużyłam:

Centifolia przeciwzmarszczkowy krem do twarzy – marka do tej pory mi nieznana. Tym bardziej się ucieszyłam, że poznam coś nowego. Krem jest zaskakująco lekki, ale dzięki temu nadaje się idealnie pod makijaż. Błyskawicznie się wchłania, ma miłą konsystencję (poślizg trochę jak zwykłe kremy z silikonami, których ten oczywiście nie zawiera, więc kolejny plus za to). Zapach bardzo delikatny, taki francuski. 

Love me green krem przeciwzmarszczkowy na noc – miałam wcześniej miniaturkę kremu z tej serii na dzień. Szczerze? Nie widzę różnicy pomiędzy kremem na dzień i na noc. Poza tym nie widzę żadnego szczególnego działania. Mam wrażenie, że to po prostu zwykły krem nawilżający. Nie zachwycił mnie.

Tata Harper – jestem przede wszystkim urzeczona opakowaniami próbek. Tak ładnych jeszcze nie widziałam, ani wśród kosmetyków ekologicznych, ani zwykłych. Moje zdjęcie nawet tego nie oddaje. Te próbki wyglądają jak mini zapakowane prezenty. Otwiera się kartonik, a tam zielona próbka w opakowaniu takim jak centifolia. Wyjątkiem jest peeling do ciała, który jest w malutkim plastikowym prawie płaskim słoiczku. Oczywiście jest go zdecydowanie za mało na całe ciało, więc zużyłam tylko na uda i chcę więcej:) Serum do ciała to bogaty krem, który wsmarowałam w brzuch (na tyle starczyło). Tłusty i pachnący. Najbardziej jednak przypadł mi do gustu olejek do demakijażu. Od czasu, gdy odkryłam, jak dobrze olejki zmywają makijaż (włącznie z makijażem oczu), chętnie sięgam po olejki (na zmianę z płynami micelarnymi, które też bardzo lubię). Olejek stosuję zawsze tak samo – na wilgotną twarz nakładam palcami i dokładnie wsmarowuję w całą twarz. Do przetestowania jedna próbka w zupełności wystarczy. A sprawdzam przede wszystkim, czy mnie nie szczypie w oczy. Ten nie szczypie w ogóle, zmył cały makijaż, nie pozostawił resztek tuszu, ani czarnej kredki. Nie musiałam poprawiać wodą, ani płynem micelarnym. I to właśnie w demakijażu chodzi.