Noworodek oznacza brak czasu. Na sen. Na jedzenie. Na kąpiel. Na dbanie o siebie. I jeszcze raz na sen. Każda minuta staje się cenna. Nie zrobię czegoś od razu, to nie zrobię tego w ogóle. Zaległości rosną w astronomicznym tempie, a dni uciekają w rytmie co 3 godziny (to pory karmienia).

O makijażu mogę zapomnieć. Zajmuje zbyt wiele czasu. Dlatego pielęgnację trzeba tak ustawić, żeby było szybciej niż kiedykolwiek. Czyli jeden kosmetyk zamiast kilku. O ile z dzieckiem nie da się postępować na skróty, o tyle mamy mogą. Dlatego moja pielęgnacja ograniczyła się do kilku kluczowych kosmetyków. Oto one:

Codziennie chodzimy z Tosią na spacery. Smaruję jej buzię kremem ochronnym. Tego samego kremu używam dla siebie do twarzy i do rąk (zwykle jest to nadmiar po smarowaniu małej buzi). Plusem tego rozwiązania jest również to, że gdy przytulam ją do swojej twarzy nie obawiam się, że jej delikatna skóra spotka się z jakimś moim kremem „dla dorosłych”.

Olej kokosowy – zastosowań jest multum. Dla noworodka – do pupy pod pieluszkę, do smarowania stópek i rączek (a jak zacznie wkładać paluszki do buzi, to też nic się nie stanie, bo olej jest przecież jadalny), a także jako balsam do ust (dla mamy i dziecka). Pachnące kokosem dziecko jest jeszcze bardziej do schrupania!
Dla mnie olej kokosowy to krem ujędrniający (smaruję od bioder do połowy ud), krem do stóp, do rąk, do ciała, do ust, do demakijażu oczu… No tak, teraz rzadko się maluję. Nieoczywistych zastosowaniach oleju kokosowego jest wiele:
http://www.hellozdrowie.pl/lifestyle/5-nieoczywistych-zastosowan-oleju-kokosowego

Masło shea – trafiłam na amerykańskie dobrej jakości. Ma świetną konsystencję – z jednej strony twarde, ale łatwo się rozsmarowuje i szybko wchłania. Dla noworodka też nadaje się pod pieluszkę. A dla mnie to krem pod oczy, krem do rąk, do stóp, balsam łagodzący podrażnienia skóry. Ile zdążę, tyle nim posmaruję.

A teraz idę spać. Sen jest zawsze bezcenny.