Zmieniłam nastawienie do zakupów. Kiedyś wszystko kupowałam w markecie pchając przed sobą wielki koszyk. Dziś moim podstawowym sklepem jest stoisko z warzywami na lokalnym ryneczku niedaleko domu. I nie chodzi wcale o same warzywa i owoce. 

Zaczęłam oczywiście od jabłek. W warzywniaku są dużo ładniejsze, jest większy wybór i nie są wcale droższe od tych marketowych. Ktoś mi kiedyś powiedział, że najlepsze jabłka to Ligol i próbując rożne odmiany doszłam do tego samego wniosku. Są twarde, soczyste, nie za kwaśne i nie za słodkie. Do tego nie robią się zbyt szybko miękkie, a przekrojone i obrane ze skórki nie ciemnieją. W sklepach nie zawsze dostanę tę odmianę, a na ryneczku i owszem. Ale na jabłkami świat się nie kończy.
Chcę kupić polski, a nie chiński, czy portugalski czosnek – tylko ryneczek. Ładna marchew, czy włoszczyzna na rosół, świeży imbir, cytrusy, że nie wspomnę o sezonowych owocach. Do tego bakalie, kasze – na czele z moją ulubioną jaglaną, do tego o połowę taniej niż 400-gramowy kartonik z woreczkami ze sklepowej półki. Nigdzie indziej nie widać tak dobrze czterech pór roku jak w warzywniaku. I nie zamkniętych w słoikach, w których przy okazji siedzi kwasek cytrynowy, czy inny cytrynian sodu. Zresztą idąc teraz na zakupy oczami wyobraźni widzę już słoiki, które sama zrobię. 
I tak w mojej lodówce jest aktualnie pyszny egzotyczny krem daktylowo-rodzynkowy, który świetnie sprawdza się jako dżem, dodatek do lodów, czy kaszy jaglanej na śniadanie. Jak patrzę na pomarańcze, to mam ochotę zrobić konfiturę pomarańczową. Świeża żurawina aż się prosi o nalewkę. Natka pietruszki będzie do rosołu i sałatki z dzikim ryżem. Za każdym razem kupuję też awokado, które dojrzewa kilka dni w domu, aż zrobię z niego pyszną sałatkę. 
Nigdy nie przypuszczałam, że jedno stoisko będzie dla mnie źródłem tylu kulinarnych inspiracji i zastąpi mi większość zakupów hipermarketowych. Wpadłam na to w momencie, gdy kupiłam ulubiony dżem pomarańczowy z hasłem fairtrade, a tu w składzie niepotrzebne konserwanty. Tyle, ile mogę robię sama, ale nie oznacza to, że nocuję w kuchni. Z audiobookiem na uszach robienie przetworów i nalewek to czysta przyjemność. Ostatnio poszłam do zwykłego sklepu spożywczego, żeby kupić puste słoiki. Słońce wyszło. Zaczynam nowy sezon na przetwory.