USDA Organic – amerykański certyfikat dla żywności i kosmetyków. Skupmy się na kosmetykach. Są 4 kategorie, jak można użyć logo USDA Organic albo samego słowa „organic” na opakowaniach kosmetyków w USA:

  1. 100% organic – produkty muszą zawierać tylko składniki pochodzące z upraw ekologicznych (woda i sól się nie liczą). Wtedy można użyć logo USDA Organic i napisać na opakowaniu, że to produkt 100% organic.
  2. Organic – produkt musi zawierać minimum 95% składników pochodzących z upraw ekologicznych (też woda i sól się nie liczą). Pozostałe składniki muszą pochodzić z zaakceptowanej przez certyfikat listy (czyli żaden toksyczny, niedozwolony przez certyfikat składnik się nie przemyci). Wtedy można użyć logo USDA Organic i użyć w przekazie marketingowym na przedniej stronie opakowania słowa „organic” (czyli można pisać dużymi literami z przodu).
  3. Wyprodukowano z użyciem co najmniej 70% składników pochodzących z upraw ekologicznych – nie będzie to kosmetyk naturalny, który bym kupiła, bo poza tymi pochodzącymi z ekologicznych upraw można sobie dobrać inne składniki, niekoniecznie z tej listy zaakceptowanej przez certyfikat, ale chodzi tu o użycie słowa „organic”. Np. mamy balsam do ciała, który zawiera ekologiczne wyciągi z lawendy, rumianku i rozmarynu. W tym przypadku można wymienić maksymalnie właśnie takie 3 składniki i przy ich opisie użyć słowa „organic”. Nie wolno jednak użyć logo USDA Organic.
  4. Wyprodukowano z użyciem mniej niż 70% składników pochodzących z upraw ekologicznych – nie wolno na stronie głównej opakowania (czyli przód opakowania) użyć słowa „organic” w przekazie marketingowym. Można tylko zaznaczyć, że jakiś składnik ma certyfikat USDA, ale nie wolno użyć logo USDA Organic.

Tak naprawdę więc mamy tu do czynienia z certyfikatem i przy okazji uporządkowaniem oznaczenia „organic” na kosmetykach. U nas takiego uporządkowania trochę brakuje, stąd mamy greenwashing. Jednak żaden z certyfikatów europejskich nie poszedł w ślady USA. Co ciekawe, w USA ich własny certyfikat wcale nie jest popularny w kosmetykach, bo niewiele z nich spełnia te restrykcyjne wymogi. To jest taki trochę odpowiednik Cosmos Organic, więc odpadają wszystkie kosmetyki oparte na wodzie (bo woda się nie liczy do wyliczenia tej organiczności). W rezultacie wielu amerykańskich producentów certyfikuje swoje produkty w Europie (np. Burt’s Bees przystąpiło w zeszłym roku do NaTrue).

Najczęściej spotykam właśnie certyfikowane hydrolaty, olejki pielęgnacyjne, pomadki do ust, dezodoranty, peelingi, czy masła do ciała produkowane bez wody. To ma wtedy swoją wartość, bo często są to produkty, które zawierają 100% składników pochodzenia naturalnego, a dzięki certyfikatowi wiem, że jednocześnie to 100% składników pochodzących z upraw ekologicznych (czyli tłumacząc dosłownie: organicznych). A więc jest to poziom wyżej od powiedzmy „zwykłych” kosmetyków naturalnych. Np. mieszanina olejów roślinnych w serum jest zdecydowanie lepszej jakości, gdy każdy z tych olejów pochodzi z upraw ekologicznych. Na liście INCI oleje oznacza się tak samo, niezależnie czy pochodzą z upraw ekologicznych czy nie. Dlatego w tym przypadku taki certyfikat ma znaczenie. To jest zupełnie inna jakość kosmetyków naturalnych. Wtedy tak naprawdę można użyć określenia „kosmetyki organiczne”, które u nas często traktowane jest jako synonim kosmetyków naturalnych.