Nikt od urodzenia nie używa kosmetyków ekologicznych (z wyjątkiem mojej córeczki oczywiście). 20 lat temu nie było tej świadomości, żeby czytać listę składników, a Logona reklamowała swoje kosmetyki na tle ziółek i worka lnianego (tak, tak, widziałam ten plakat – koszmarny!). Kosmetyki ekologiczne kojarzyły się ze śmierdzącą papką o konsystencji i kolorze przypominającym zawartość pieluszki noworodka. Mnie również nie były w głowie. Byłam kiedyś typową klientką Sephory i Douglasa, gdzie zostawiałam spory odsetek swojej korporacyjnej pensji i zachwycałam się kartonikami, pudełeczkami i zapachami. Zastanawiające, że nigdy nie ufałam ślepo zapewnieniom producentów na opakowaniu, a mimo to wydawałam krocie na drogie kremy. Kiedy byłam na etapie tych najdroższych, mój osobisty budżet popadł w finansowy kryzys (na krótko przed tym światowym). Ale nie jestem Lehman Brothers, więc nie udało mi się wyprowadzić kasy i ogłosić upadłości, tylko musiałam przejść na tryb oszczędnościowy. Wtedy zeszłam na niską cenowo kosmetyczną półkę i miałam do wyboru Nivea albo Eris (i jeszcze kilka innych tym podobnych). Nieustannie zmagałam się z trądzikiem, którego eliminacja powodowała przesuszenie skóry, a potem następował powtórny atak pryszczy. To błędne koło zmusiło mnie do poszukiwania innych kosmetyków, niż mainstreamowe. Tak właśnie zaczęłam używać kosmetyków ekologicznych. Przebrnęłam przez Biochemię Urody, ale nigdy nie lubiłam samodzielnie kręcić kremów i kupowałam jedynie to, co dało się od razu używać. Szybko też ogarnęłam (internetowo) cały świat i zaczęłam sprowadzać kosmetyki z najdalszych zakątków naszego globu. Australia, USA, Francja, Włochy, Niemcy, Wielka Brytania. Przerobiłam też Rossmannową Alterrę, która jest dowodem na to, że certyfikat ekologiczny (BDiH) i poprawny skład nie gwarantują sukcesu. Tu, jak w każdych kosmetykach, są lepsze i gorsze. Tańsze i droższe. Nie rozumiem utyskiwań, że kosmetyki ekologiczne mają być tanie. To nie jest tańsza alternatywa dla tych chemicznych, tylko zdrowsza. Różnica jest taka, że w przypadku kosmetyków ekologicznych wiem, za co płacę. W ten oto sposób stałam się wybredna. Już nie tylko selekcjonowałam kosmetyki pod względem składu, ale nauczyłam się odróżniać te średnie jakościowo od tych lepszych, luksusowych, drogich (jakkolwiek je nazywać). 

Kilka lat temu w amerykańskim Vogue’u natrafiłam na artykuł o Tata Harper i już wiedziałam, że je chcę. Anna Wintour nie promuje lipy. Więc jeśli poświęciła tej marce pierwsze kilka stron w dziale Beauty, to znaczy, że to jest naprawdę coś. Postanowiłam je przetestować, ale potknęłam się najpierw o brak wysyłki do Polski, a potem koszmarnie drogi shipping i ryzyko zapłacenia cła, co było oczywiście nieopłacalne. Z żalem porzuciłam zamiar używania zielonych fiolek na kilka lat. Do czasu, gdy wreszcie pojawiły się oficjalnie w Polsce. Pierwsza moja myśl była taka, że jest ktoś, kto myśli podobnie do mnie – kosmetyki ekologiczne też mogą być luksusowe. Nastawiłam się na produkty najwyższej jakości, żadnych neutralnych zapachów, kiepskich opakowań. Chcę tego, co oferuje Dior i Lancome, tylko z dużo lepszym składem. No i nie zawiodłam się. Starter kit jest doskonały, żeby przetestować całą pielęgnację i wybrać the best of. 

Cleanser akurat nie jest najlepszą reklamą całej serii, bo jest za bardzo lejący jak dla mnie i zanim trafi na twarz, to mi ucieka z rąk. Za to tonik w spraju jest fantastyczny. Ograniczam się do dwóch psiknięć, bo inaczej już by go nie było. Pachnie kwiatowo, ale nie dusząco, odświeża i orzeźwia. Serum ma kremową konsystencję i łatwo się nakłada. Przypomina krem nawilżający, więc muszę zerknąć na opakowanie, żeby się nie pomylić. Zachwycił mnie krem pod oczy. Choć to tylko mała próbka, jest go zadziwiająco dużo. Krem jest tłusty, gęsty, taki, jak pod oczy lubią 30-latki plus (nawet duży plus). Świeży zapach, dobrze się wchłania i dobrze odżywia. Idealny krem pod oczy. Użyłam też maseczki detoksykującej. Porządnie się nakłada, nic nie ścieka, ani nie kapie. Szybko tworzy taką błyszczącą łuskę, ale łatwo się zmywa. A na koniec produkt hit – odżywczy kompleks naprawczy. Próbka – miniaturowa buteleczka wyposażona jest w kulkę, a więc nakładając ten olejek od razu robimy masaż twarzy. Uwielbiam olejki do twarzy i ten z pewnością zaliczę do ulubionej czołówki. To nie jest jakiś tam zwykły argan. To super mieszanka olejowa, dzięki kulce nakłada się tyle, ile potrzeba. Gdy już przejadę całą twarz, wklepuje jeszcze wszystko palcami. Całą serię używa się z przyjemnością. Teraz czuję się tak, jakbym nie musiała z niczego rezygnować w związku z tym, że używam kosmetyków ekologicznych. Mam drogą markę, po którą mogę sięgnąć. Nie jestem skazana na własnej produkcji papki w plastikowych tanich słoiczkach. Mam wybór. Wersja oszczędnościowa – jest wiele marek z dobrym składem i w dobrej cenie. Wersja luksusowa – Tata Harper. I koleżanki, które używały do tej pory dumnie paradowały z czarną torebką Sephory, odchudziwszy uprzednio portfel, już nie patrzą na mnie z politowaniem i miną pt. „no tak, Ty nie używasz tego, bo masz te swoje ekologiczne” (czytaj: gorsze). Tylko mają czego zazdrościć.