Skończyłam parę kosmetyków i oto, co o nich myślę.

Krem do rąk Lenz – szału nie ma. Skład dobry, ale nie zauważyłam jakiegoś spektakularnego efektu nawilżającego i odżywczego. Był, skończył się, ale teraz kupię inny. Przywiozłam go z Niemiec, w Polsce tej marki nie widziałam.

Płyn micelarny Clochee – dobrze zmywa makijaż, ale niestety mnie szczypie w oczy. Coś w nim jest takiego, co mnie akurat podrażnia. Zużyłam go więc do demakijażu twarzy, a oczy zmywałam olejem kokosowym.

Krem przeciwzmarszczkowy Santaverde – jak zwykle niezawodny. Skoncentrowany organiczny aloes naprawdę działa. Małoletnim nie polecam – dla Was jeszcze szkoda pieniędzy. Po 30-stce warto o tym kremie pomyśleć, a po 40-stce to już mus!

Suchy olejek do ciała Puressentiel – latem nie lubię olejków, ale ten jest suchy, nie klei się, szybciutko wchłania i wygładza skórę.

Tonik do cery trądzikowej Beyond Organic Skincare – zawsze używam jakiegoś kosmetyku na trądzik. Z tego toniku byłam bardzo zadowolona. Zresztą to nie była pierwsza buteleczka tego toniku. Pachnie ziołowo, łagodnie, ale dogłębnie oczyszcza. Bardzo polecam.

Peeling do ciała Body Boom – porządne fusy pachnące imbirem i pomarańczą. Możecie powiedzieć, że można zrobić w domu taki peeling, ale to czysta przyjemność otworzyć opakowanie i go używać. Peeling szoruje, ale nie tak ostro jak sól. Skóra po nim nie jest czerwona. Ładnie wygładza i utrwala opaleniznę, która mi się przytrafiła mimochodem na wakacjach, choć plackiem na żadnej plaży nie leżałam.