Dawno nie widziałam tak fatalnie napisanego artykułu (pod względem merytorycznym). Robienie z czytelniczek idiotek denerwuje mnie niemiłosiernie. Co tym razem? 

W ambitnym, inteligentnym, niszowym, czasami przemądrzałym, aspirującym do trzymania wysokiego poziomu Zwierciadle mamy beznadziejny artykuł o kosmetykach ekologicznych. Nie dość, że jest pełen sprzeczności, fatalnych błędów rzeczowych, kompletnej nieznajomości tematu kosmetyków ekologicznych, niewiedzy i ignorancji redaktorki urodowej, to jeszcze w przykładach na zdjęciach mamy kosmetyki, których skład wyklucza jakiekolwiek eko.

Zrobiłam zdjęcia całego artykułu i podkreśliłam smaczki, żebyście nie musiały wyrzucać pieniędzy na ten numer i jednocześnie zobaczyły tę ekologiczną tragedię.

„Kwestia odpowiedzialności” – tak, już w tytule autorka jest skrajnie nieodpowiedzialna. Nie przygotowała się do artykułu, nie zrobiła researchu, oparła się na gdzieś zasłyszanych informacjach albo na gratisach kosmetycznych zalegających w redakcji. Ja w sumie nie wiem, o czym jest artykuł. Kto za co odpowiada? Bo patrząc po kosmetykach, nie mamy tu wyboru tylko tych z dobrym składem (szczegóły poniżej). Nie podoba mi się też to, że tytuł sugeruje, że używając kosmetyków ekologicznych jestem bardziej odpowiedzialna. Guzik prawda. A może jest tak, że je po prostu lubię? Albo od sztucznych zapachów boli mnie głowa i wybieram te, które dla mnie lepiej pachną? Powodem używania eko kosmetyków wcale nie musi być troska o lasy tropikalne. Zresztą do sadzenia drzew jeszcze wrócimy.

Artykuł ma typową ekologiczną ilustrację. Pięknie pomalowana buzia bez wieku okraszona zielonym liściem (nieodłączny element wszelkiego eko). Mina nieco zbolała, co jest w sumie zrozumiałe, bo używanie kosmetyków ekologicznych łatwe nie jest, jak nas przekonuje autorka. Stosowanie eko kosmetyków kojarzy jej się z adoptowaniem kury, która z nami nie mieszka, co ma być dowodem wysokiej świadomości ekologicznej (whatever that means). Nie wiem, jaka jest moja świadomość ekologiczna, bo znam się na liście składników kosmetyków, ale wciąż jest dla mnie zagadką, w jaki sposób z wiatraków płynie prąd do gniazdka. Wróćmy jednak do artykułu.

„kosmetyki przyjazne środowisku i naszej skórze” – w lidzie mamy pierwszą sprzeczność. To sformułowanie wskazuje na to, że prezentowane w artykule kosmetyki dbają o naszą skórę i jednocześnie o środowisko. Patrząc na te kosmetyki wiem, że tak nie jest. W artykule (na zdjęciach i w treści) jedno wyklucza drugie. Jeśli dana marka ma dobry skład, to nie sadzi drzew i odwrotnie. Jeśli sadzi drzewa to skład jest fatalny (Klorane). 

„odżywianie się wyłącznie ekoburaczkami i organiczną jaglanką wydaje się równie trudne jak smarowanie się tylko ekokosmetykami” – i tu jest pies pogrzebany. Po tym zdaniu wiem, że autorka nie ma pojęcia o kosmetykach ekologicznych i nie znosi kaszy jaglanej. Użycie słowa „smarowanie” wskazuje, że nawet nie lubi kosmetyków ekologicznych. Bo te chemiczne się nakłada, aplikuje, wklepuje przecież, a smarowanie jest czynnością mało luksusową. Posmarowałam bułkę masłem. Nie brzmi. Tym bardziej, że 2 strony dalej inny (już nie eko) krem tej samej redaktorce „przywraca dłoniom gładkość”, o ordynarnym smarowaniu nie ma mowy. 

Próba odpowiedzi na pytanie „co jest eko?” tylko zaciemnia obraz. Ja rozumiem, że nie ma w polskim prawie definicji eko kosmetyku, więc łatwo nie jest. Ale sprowadzanie eko do „kosmetyku wyprodukowanego z naturalnych wyciągów roślinnych” to za mało. Certyfikaty to dla niej tylko wskazówka i za chwilę znów miesza, że jest wiele fajnych eko marek, które certyfikatów nie mają, bo to droga impreza. Zgadza się, ale przeciętna czytelniczka, która nie zna eko kosmetyków, a chciałaby się czegoś o nich dowiedzieć z artykułu, będzie miała mętlik w głowie. Dziewczyny z Zielonego Laboratorium próbują ratować sytuację, ale nie dadzą rady sprostować tego, co redaktorka sama spłodziła. 

Dalej jest jeszcze gorzej, bo dowiadujemy się, że znaczek z króliczkiem (nie testowane na zwierzętach) jest w sumie bez sensu, bo mamy nowe prawo, że nie wolno testować kosmetyków na zwierzętach, ale on nie zniknął z opakowań, bo jak zniknął na chwilę, to wszyscy myśleli, że testy wróciły. Uhhh…. trzeba było olać tego króliczka i skupić się na składnikach. 

Potem przyczepiła się do kosmetyków wegańskich. Więc ja (jako czytelniczka, która chce się czegoś o eko kosmetykach dowiedzieć) nie wiem, czy w końcu wosk pszczeli to może być w eko kosmetykach, czy nie?! Następnie do tego wegańskiego składu dokładane są konserwanty i dowiaduję się, że kosmetyk wegański nie jest w 100% naturalny i zawiera gumę ksantanową. Znów – nic nie mam do dziewczyn z Zielonego Laboratorium, wręcz przeciwnie, to świetna eko marka – ale ich wyjaśnienia są wyrwane z kontekstu i nijak nie pasują do całości. Zamiast tego trzeba było napisać, że one (Zielone Laboratorium) stawiają sobie wyżej poprzeczkę niż inne eko marki, bo oprócz dobrego składu, nie używają składników pochodzenia zwierzęcego (nawet jeśli pszczółkom nie dzieje się z tego tytułu krzywda) i szukają roślin w pobliżu, żeby ich nie transportować za daleko i dbać w ten sposób o czyste powietrze. 

„sto procent natury” i odpowiedź na pytanie „jak usunąć z kosmetyku wszystkie sztuczne składniki?” – to kolejna bzdura. Z lektury tegoż akapitu wynika, że kosmetyki Fridge by yDe nie nie mają żadnych sztucznych składników. To stwierdzenie pozostaje w sprzeczności z przytoczoną wypowiedzią samej właścicielki marki, która mówi, że nie ma sztucznych kompozycji zapachowych, barwników i alkoholu (więc sztuczne mogą być np. emulgatory). A to nie oznacza, że kosmetyk składa się z samych roślinek. W pierwszym lepszym mleczku do demakijażu tej marki mamy Glyceryl Stearate, czyli monogliceryd kwasu stearynowego. Nic w tym złego, ale nie piszmy, że nie ma w ogóle sztucznych składników. 

„na uczciwych zasadach” – tu aż się prosi, żeby przerobić ten podtytuł – „na nieuczciwych zasadach”. Mamy omówioną ideę fair trade, biedne państwa, w których rosną kakaowce, sprawiedliwy handel, ratowanie puszczy i kornika, co ma się nijak do kosmetyków ekologicznych. Dlaczego? Bo firmy wymienione w artykule, które sadzą drzewa, mają beznadziejne składy (na czele z Klorane). Co do The Body Shop – mają jedną linię z ecocertem, a reszta eko nie jest. Podobnie z L’Occitane – niektóre kosmetyki mają dobry skład, a inne fatalny (mieli świetną linię z ecocertem dla dzieci, ale niestety w zeszłym roku została wycofana). W tych dwóch firmach trzeba uważnie czytać każdy skład, co jest tylko dla zaawansowanych i nie polecam tym, które nie potrafią rozszyfrować listy INCI (pani redaktor z pewnością nawet nie próbowała). Natomiast Klorane nie polecam nikomu bez względu na liczbę posadzonych drzew na Peloponezie. 

„dobre dla skóry” – podtytuł bez sensu, jakby pozostałe kosmetyki dla skóry były złe. Rozumiem, że autorce zabrakło inwencji twórczej albo była zmęczona. A więc do rzeczy: Ava nie jest dobra dla skóry, mają tylko jedną linię z ecocertem. Dalej mamy kolejne błędy. Gdyby była rzetelna, to powinna napisać, że w Douglasie certyfikowane kosmetyki to marka własna sieci, która nazywa się Douglas Naturals (a nie samo Naturals, bo to nic nie znaczy). No i można było wspomnieć, że od niedawna w H&M jest linia kosmetyków z ecocertem (też marka własna), tym bardziej, że na zdjęciu jest ich produkt. Ale autorka pewnie nie wie, że jeszcze pół roku temu w H&M nawet nie wiedzieli, że będzie wkrótce taka linia (wiem, bo sama pytałam obsługę po obejrzeniu reklam linii na amerykańskich portalach).

Dalej jest zbrodnia, bo autorka do naturalnych kosmetyków zalicza Origins, która marką naturalną w ogóle nie jest. Po otwarciu ich pierwszego stacjonarnego butiku w Warszawie poszłam tam i obejrzałam wszystkie składy. Jedynym ewentualnie nadającym się kosmetykiem jest olejek do demakijażu. Ma składzie parfum (obstawiam, że sztuczny zapach, a nie olejki eteryczne), ale na końcu składu, więc ujdzie w tłoku. 

W tym samym akapicie mamy recydywę, czyli zbrodnia nr 2. Redaktorka pisze o niemieckiej marce Santaverde tak: „twórcy hiszpańskiej marki Santa Verde”. Droga pani redaktor! Może chodziło o Santa Claus, przy czym w czerwcu jeszcze za wcześnie na mikołajowe prezenty, ewentualnie była pani na wakacjach w Costa Verde (region turystyczny w Hiszpanii). Bo czysty sok z aloesu, pochodzący z ekologicznych plantacji to znak rozpoznawczy niemieckiej marki Santaverde (którą zresztą bardzo lubię). Ale frau redaktor nie ma o tym bladego (żeby nie powiedzieć zielonego, bo to obraza eko) pojęcia. 

„Puder dla weganki” – a jeśli piekę właśnie indyka, to nie mogę używać pudru mineralnego?! Wymieniona kolorówka jest w porządku (Annabelle Minerals, Zuii i Emani). Trzeba było jeszcze wspomnieć o Felicei, która jest na zdjęciu. Zabrakło mi natomiast kluczowego stwierdzenia, czy eko makijaż się sprawdza? Czy puder dobrze kryje, a róż rozświetla? Bo to jest podstawowe pytanie dziewczyn, które chcą takie kosmetyki wypróbować. I nie mają ochoty brać przy tym odpowiedzialności za Burkina Faso, ale chętnie wezmą odpowiedzialność za matowe czoło, tusz, który nie robi pandy i błyszczyk, który nie zniknie po 2 minutach. 

Epilog
Wśród kosmetyków, które ilustrują artykuł są takie, które nie mają z ekologią nic wspólnego, za to mają kiepski skład. Oto one: krem do ciała The Body Shop, maska do twarzy Origins, krem do rąk Herbal Care Farmona. Nie widziałam składu olejku do twarzy Korres. Może być w porządku, biorąc pod uwagę, że trudno skopać mieszkankę olejową (o czym pani redaktor pewnie nie wie). Nie czytałam też składu maseczki L’Occitane, więc jej nie skreślam a priori.

Istne kuriozum stanowi mapka Afryki, która jest ilustracją Klorane. Może jest tak, że w redakcji Zwierciadła wiedzą, że Klorane to syf, a nie eko i dali tylko mapkę przedstawiającą „Afrykę z Wielkim Zielonym Murem”, który biegnie przez sam środek Sahary. To trochę zawracanie kijem Wisły, jeśli spojrzeć na atlas. Sęk w tym, że nawet jeśli Klorane obsadzi cały afrykański kontynent, to ich kosmetyki nie staną się przez to eko.