Ile kosmetyków użyłam w ramach porannej rutyny pielęgnacyjnej? Odpowiedź będzie w poście, ale spróbujcie zgadnąć. W filmie jest kilka wskazówek: umyłam włosy, nałożyłam maseczkę, brak makijażu, tylko balsam do ust.

Obejrzyjcie krótki filmik video:

Przyjmijmy, że nie używam kosmetyków naturalnych, że użyłam żel pod prysznic z Methylisothiazolinone, dezodorant z Aluminium, a maseczka do twarzy ma w składzie PEG-20 Stearate, Propylparaben i Propylene Glycol. Wszystkie kosmetyki mają syntetyczną kompozycję zapachową (w składzie Parfum bez odnośnika, że to kompozycja pochodzenia naturalnego lub mieszanka olejków eterycznych).

Niedawna opinia SCCS na temat bezpieczeństwa aluminium w kosmetykach nie uwzględnia dziennego spożycia glinu w diecie, czyli nie biorą pod uwagę innych źródeł. Określona dla jednego kosmetyku niewielka ilość została uznana za bezpieczną. Podobnie z Methylisothiazolinone – uznano, że 0,0015% (15 ppm) w produkcie spłukiwalnym jest ok. A co, jeśli używam szamponu z tym składnikiem, żelu pod prysznic, płynu micelarnego do mycia twarzy i płynu do mycia naczyń w kuchni? Czy to dalej jest bezpieczna niewielka ilość?

A jaki jest wpływ jednego składnika na drugi (np. aluminium na parabeny)? Czy używając kilku różnych kosmetyków, te szkodliwe składniki wpływają na siebie nawzajem? Badań na ten temat jest bardzo niewiele (żaden koncern kosmetyczny nie jest tym zainteresowany). Pomyślcie o tej „niewielkiej”, ale dopuszczalnej ilości (potencjalnie) szkodliwych składników w Waszych łazienkach.

Ile więc kosmetyków użyłam w ramach porannej rutyny? Tym razem 9, ale nie myję włosów codziennie, a maseczka jest od czasu do czasu. Niemniej jednak warto policzyć swoje kosmetyki, żeby zastanowić się nad tym, ile produktów nakładamy codziennie na skórę, i czy przypadkiem niewielka ilość kontrowersyjnych składników faktycznie jest niewielka. Oto mój poranny zestaw (z filmiku w poprzednim poście):

Wynalazek do mycia włosów Briogeo – to ma być odżywka, którą się myje włosy zamiast szamponu. Kompletne nieporozumienie. Przetłuszcza mi włosy dosłownie po kilku godzinach.

Maseczka oczyszczająco-rozświetlająca Coslys – ze sklepu delikatna, ale działa.

Żel pod prysznic alverde – tak wiem, zimowa limitowana edycja, a ja używam latem…

Żel do mycia twarzy Youth To The People – fantastyczny, gęsty, łatwo się rozprowadza, dobrze oczyszcza, nie ściąga skóry, szkoda, że w polskiej Sephorze jest droższy niż w USA

Tonik Thayers – też zapas z USA, kluczowy składnik oczar wirginijski (witch hazel) odświeża, łagodzi, działa ściągająco.

Olejek do twarzy Less – uwielbiam takie minimalistyczne ekologiczne kosmetyki. Skład mówi sam za siebie, same organiczne oleje: jojoba, morelowy, z pestek winogron, konopny. I ta konsystencja, niby olej, ale zwarty, przyjemnie się rozprowadza i dobrze wchłania. To się nazywa nawilżanie i odżywianie skóry, a przede wszystkim zapewnienie jej niezbędnych nienasyconych kwasów tłuszczowych.

Dezodorant Ben&Anna – zapomniałam o nim, też oparty o sodę oczyszczoną, trochę twardy sztyft, ale z czasem robi się bardziej przyjemny w użyciu.

Olejek do ciała REN – rewelacyjny. Przy moim poziomie zaawansowania jeśli chodzi o oleje w pielęgnacji, rozróżniam oleje, które mają naprawdę tłustą konsystencję i ich nie lubię oraz takie, które są bardziej spójne i zwarte. Ten właśnie jest taki spójny, że jak go nakładam to się trzyma skóry, a nie leje po niej.

Balsam do ust Weleda – coś do ust musiałabym mieć nawet na bezludnej wyspie, to taka moja obsesja, więc nie mogło go tutaj zabraknąć.