Jak to ładnie podsumowała jedna z Was – 2 tygodnie bez makijażu szlag trafił. Kończą mi się pomysły kreatywnego i ciekawego spędzania czasu z dzieckiem, które tęskni za przedszkolem, placem zabaw i koleżankami. W tej sytuacji godzę się na wiele rzeczy, które moją córkę rozweselają, zajmują i sprawiają, że nie myśli, jak długo ta cała kwarantanna jeszcze potrwa.

Ja tu nic nie narzucałam. Po prostu usiadłam na podłodze w łazience i zaczęłyśmy się bawić w malowanie buziek. A że wśród większości beżowo-brązowych cieni i kredek znalazła się jedna niebieska, to od razu była w użyciu. Oczy sobie sama pomalowałam, żeby mi nie wsadziła tej kredki do oka. Poza tym było mi naprawdę wszystko jedno, jak to się skończy. Niebieskie słoneczko uśpiło nieco moją czujność. Później na drugim policzku miało być serduszko, które przeistoczyło się w kulkę. Na nosie powstała niebieska abstrakcja. Uwieńczeniem zabawy był koń na czole…

PS. Tak w ogóle to jest oczywiście ekologiczny liner marki Jane Iredale, który miałam zamiar używać na wakacjach w ramach takiego, wiecie, turkusowego makijażu do zwiewnej długiej sukienki spacerując wieczorem po plaży nad Morzem Śródziemnym. Zaraz, ale jakich wakacjach? No właśnie. Więc znalazło się doskonałe alternatywne zastosowanie.