Zrobiło się w końcu zimno, zaczął padać śnieg. Sezon na herbatkę z sokiem malinowym uważam za otwarty. Kto nie zrobił sam, musi posiłkować się tym, co znajdzie na sklepowej półce. Dlatego ułatwię Wam wybór i dziś prezentuję sok, którego absolutnie nie należy kupować, bo malin tam tyle, co kot napłakał.

Oto bohater dnia, niechlubny przykład – Łowicz malina – syrop o smaku malinowym. Oczywiście nazwa jest sprytna i przemyślana. Czerwone maliny na etykiecie biją po oczach. Butelka z ciemnego szkła sugeruje nam, że w środku mamy słodkie wygotowane maliny, które umilą nam długie grudniowe wieczory. Nic bardziej mylnego. 

Przejdźmy do rzeczy najważniejszej, czyli listy składników. Na pierwszym miejscu tego specyfiku mamy cukier (A) albo syrop glukozowo-fruktozowy (B). Cukier to byłoby pół biedy, ale żeby się upewnić, trzeba zerknąć na nakrętkę, czy mamy tam literkę A czy B. Myślę, że wylosowanie literki A to niemal jak wygrana w Totka. Króluje B, czyli tani, uzależniający i powodujący otyłość syrop glukozowo-fruktozowy. 

Dalej w składzie mamy wodę – nie wiem, po co. Jeżeli produkujemy coś o nazwie syrop, to po co to rozcieńczać wodą? Chyba, że syrop glukozowo-fruktozowy jest w postaci tak gęstej mazi, że trzeba go rozcieńczyć. Innego uzasadnienia nie widzę. 

Po tej uroczej mieszance spalonej kukurydzy przetworzonej chemicznie, rozcieńczonej wodą mamy w końcu coś, co leżało obok malin. Pojawia się sok malinowy z zagęszczonego soku malinowego. Czyli dawno, dawno temu został zrobiony sok malinowy, który został zagęszczony (nie wiadomo czym, bo tego już nam producent nie mówi). I właśnie tego zagęszczonego soku producent dolał do naszej uroczej mazi. Ale nie dolał go zbyt wiele, bo aż…2,8% (sic!).

Potem okazało się, że w sumie to ma mało owocowy smak, więc dorzucili zagęszczonego soku wieloowocowego (ale sobie przypadkiem nie wyobrażajcie szklanki soku, którą ktoś wlewa do butelki z sokiem). Też nie wiemy, czym go zagęścili, ani z jakich owoców jest ten sok. Przy czym określenie „owoców” jest tutaj nieco na wyrost. Bo spodziewam się, że to jakieś zlewki, resztki i ogryzki, a nie obrane ze skórki i pestek zmiksowane jabłuszko, gruszeczka i śliweczka. Koniec marzeń, wracamy do Łowicza. 

Otrzymana mieszanka wciąż była za jasna. Nie dziwię się, bo syrop glukozowo-fruktozowy jest gęstą żółtą cieczą, która nijak nie przypomina soku owocowego i z PR-owego punktu widzenia wygląda bardzo źle. Dlatego Łowicz wpadł na pomysł, żeby to podkolorować koncentratem czarnej marchwi. Jak się czarną marchew doda do żółtej rozcieńczonej mazi z dodatkiem resztek soku po-malinowego, to akurat wyjdzie pożądany kolor. 

Kolor jednak idealny wciąż nie był, więc zdesperowany producent poszedł w chemię – antocyjany i karmel amoniakalno-siarczynowy robią teraz za kolor malinowy, gdyby ktoś poszukiwał do przetworów owocowych. 

Gęsty ubarwiony syrop okazał się nieco za słodki, więc trzeba było dorzucić kwas cytrynowy. Na koniec kropelka witaminy C, żeby można było się chwalić, że zdrowy, na przeziębienie, wspomaga odporność, itp. Całość nie pachniała specjalnie malinami, więc uzupełnili syropek odpowiednim aromatem. Sztucznym oczywiście.

Czy ktoś ma jeszcze ochotę na herbatkę z soczkiem malinowym?!

Oczywiście producent łatwo się wykpi. To NIE jest sok malinowy, tylko syrop o smaku malinowym. Nie oczekujcie niczego szczególnego, nie myślcie o malinach, nie sugerujcie się obrazkiem. Samo najlepsze (to hasło reklamowe Łowicz)? Na pewno nie.