Święta to czas, kiedy dzieci jedzą więcej słodyczy niż zwykle. Ja jednak weryfikuję wszystkie mikołajowe prezenty i sprawdzam skład, zanim coś trafi w ręce mojej córki. Nie przepuszczam nafaszerowanych cukrem, sztucznymi aromatami i barwnikami słodyczy. Raz, że szkoda zębów, ale pewnie nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, że od nadmiaru syropu glukozowo-fruktozowego, czy tłuszczu palmowego można nabawić się otyłości, cukrzycy, miażdżycy, a nawet zawału.

Tym bardziej denerwuje mnie marketingowy przekaz „cukierków z witaminami”. Pamiętam jeszcze stare reklamy nimm2 w niemieckiej telewizji – że to łakocie i witaminy. I ten nacisk na witaminy był bardzo czytelny. To było lata temu, nie myślałam wtedy o posiadaniu dzieci, ale te właśnie cukierki wydawały mi się świetnym rozwiązaniem dla dzieci. Oglądając reklamę byłam przekonana, że to taka przyjazna żelkowa forma dostarczania witamin dla dzieci. Dziś wiem, że jest zupełnie inaczej.

Te śladowe ilości witamin są tylko po to, żeby stworzyć na tej podstawie marketingowy przekaz. Bo w tym małym opakowaniu znajduje się głównie cukier i syrop glukozowo-fruktozowy (cukier to wagowo ponad połowa opakowania). Te smętne śmiejżelki były w pewnej mikołajowej paczce dla Tosi, ale nie dostały się do rąk mojego dziecka. Przestrzegam Was przed nimi właśnie teraz, bo pod choinkę trafia sporo słodyczy. Nie dajcie się zwieść, że to „sok owocowy” i „witamina”. Witaminy to są w jabłkach, mandarynkach i marchewce. Ale nie tutaj.