Pierwszego jerzyka uratowałam przypadkiem jakieś 10 lat temu w centrum Warszawy na ulicy Żurawiej. Był upalny dzień, w ogródkach panowała pełna lanserka z Kubą Wojewódzkim na czele. Wychodziłam właśnie z jednej z tych napompowanych botoksem i modnymi torebkami restauracji, gdy zobaczyłam jak ptak przypominający jaskółkę leci wprost na ścianę budynku Żurawia 6/12 i uderzony spada na chodnik.

Wyglądało to tak, jakby chciał popełnić samobójstwo, bo leciał wprost na ścianę i przywalił z całej siły tak, że byłam naprawdę przerażona. Okoliczni klienci w ogródkach nawet nie drgnęli przy swoich sałatkach z kiełkami i tofu, a warzywne smoothie nikomu nie wypadło z ręki. Natomiast ja, bez żadnej ornitologicznej wiedzy, rzuciłam się na ratunek temu biedakowi. Okazało się, że przeżył i się ruszał. Wpadłam więc jak burza do najbliższej knajpy i zażądałam lnianej ściereczki. Musiałam wyglądać na wyjątkowo zdeterminowaną, bo kelner podał mi ją błyskawicznie.

Owinęłam delikatnie tę jaskółkę (tak mi się wówczas wydawało) i postanowiłam ją zawieźć do najbliższej lecznicy dla zwierząt. W lecznicy powiedzieli, że oni są od psów i kotów, ptakami się nie zajmują i odesłali mnie do ZOO. Zanim dotarłam na drugą stronę Wisły zrobił się wieczór i ZOO było już zamknięte. Na szczęście był sympatyczny pan ochroniarz, który mnie wpuścił i powiedział, żebym zostawiła tę (niby) jaskółkę na trawniku po stronie ZOO (jest szczelne ogrodzenie, więc koty się nie włamią). A rano jak przyjdą pracownicy ZOO, to on im o tym nietypowym gościu powie.

Wyjechałam stamtąd z pewnym niedosytem i oczywiście nie zamierzałam zostawić tak sprawy. Następnego dnia rano rozpoczęłam wydzwanianie do ZOO po wszystkich dostępnych numerach, aby się dowiedzieć, jak się ma mały ptaszek. Po mniej więcej piątym telefonie trafiłam w końcu na linii osobę, która wiedziała o co chodzi. I tu nastąpiła bardzo cenna dla mnie lekcja ornitologii.

Fot. http://jestemnaptak.pl/artykul/jerzyk 

Okazało się, że to nie była jaskółka, tylko jerzyk. To taki mały ptak, który przypomina jaskółkę (i jest z nią często mylony), ale nie ma charakterystycznych białych pasków. Kiedyś jerzyki mieszkały w skałach i wysokich drzewach, dziś przeniosły się do miast i zakładają swoje gniazda w budynkach. Najchętniej pod dachami w tzw. stropodachach, ale też za rynnami, w szparach między cegłami. Są objęte ścisłą ochroną, a ich największym zagrożeniem są prace remontowo-budowlane (robotnicy niszczą gniazda albo co gorsza, je zamurowują).

Jerzyk poza krótkimi przystankami w swoim gnieździe większość życia spędza w locie. I tak może sobie lecieć bez przerwy 2 lata. W locie śpi, pije (deszczówkę) i je (owady, które wpadną po drodze do otwartego dzioba). I niestety zdarza się, że jak za bardzo zniży lot, to może właśnie walnąć w budynek i spaść na ziemię. Co wtedy można zrobić?

Podnieść delikatnie, uspokoić, sprawdzić, czy jest przytomny, a następnie podrzucić go do góry. Bo on nie umie wystartować z płaskiej powierzchni. Potrzebuje jakiejś krawędzi. Gdy spadnie na ziemię, to wydaje się, że nie może latać. A wystarczy mu pomóc wzbić się w powietrze. O tym wszystkim opowiedziała mi sympatyczna pani z ZOO. Przy okazji dowiedziałam się o dalszych losach uratowanego przeze mnie jerzyka. Rano go napoili i w ten właśnie sposób (podrzucając do góry) wypuścili na wolność.

Dlaczego teraz o tym piszę? Bo kilka dni temu przydarzyła mi się podobna sytuacja w centrum Warszawy na ulicy Mokotowskiej. Ktoś przyniósł jerzyka (który znów wyrżnął w budynek) do restauracji Przegryź. Leżał w kartonie i odzyskiwał przytomność. Na szczęście poziom empatii świadków tej sytuacji był zupełnie inny niż na Żurawiej. Właścicielka restauracji wiedziała, że to jerzyk i jak go wypuścić. Pozwoliła mu spokojnie dojść do siebie w zacienionym kartonie (na zewnątrz był upał) i przystąpiłyśmy do działania. Razem z kelnerką trzymałyśmy rozłożony koc, gdyby jerzykowi nie udało wzbić się w powietrze. Ale na szczęście nie był potrzebny. Właścicielka Przegryź podrzuciła go do góry i poleciał w swoją stronę. Bardzo się ucieszyłam. To wspaniałe uczucie widzieć, jak poszybował w górę. I byłam z siebie dumna, że wiedziałam, co w tej sytuacji zrobić i jak temu sympatycznemu stworzeniu pomóc.

Fot. http://jestemnaptak.pl/artykul/jerzyk