Greenwashing nie każdy zrozumie, z drugiej strony polskie tłumaczenie „eko ściema” też nie jest moim faworytem. Tak, czy inaczej, chodzi o kosmetyki, które udają, że są naturalne, ekologiczne, a w składzie dramat. Oto najnowszy przykład, do tego prosto z apteki.

Będąc z Tosią na spacerze, natknęłam się na interesujący plakat przy wejściu do apteki: „naturalna pielęgnacja Twoich włosów” z ilustracją szamponów i odżywek nieznanej mi firmy GlySkinCare. Od razu weszłam, żeby sprawdzić, o co chodzi.

Plakat zachęcał nie tylko dużym napisem i nieodzownym zielonym listkiem, ale także olejem arganowym, kokosowym i makadamia. Przy okazji wiem, jak wygląda argan i makadamia, bo kokos oglądam czasami w Biedronce. Zmierzam więc do apteki z wózkiem krokiem jednostajnie przyspieszonym i widzę na wyeksponowanym regale całą gamę kosmetyków GlySkinCare do pielęgnacji. Interesuje mnie pielęgnacja włosów, bo chcę sprawdzić, czy jest faktycznie jest naturalna. 

Biorę pierwszy lepszy szampon z brzegu. Na dzień dobry Sodium Laureth Sulfate, czyli zupełnie nienaturalny środek myjący, zwany przeze mnie płynem do mycia naczyń, bo tamże ten składnik znacznie bardziej pasuje i zresztą występuje. Potem mamy rakotwórczy środek pianotwórczy Cocamide DEA. Dalej nie muszę już czytać. Te dwa wymienione przeze mnie składniki świadczą o tym, że szampon absolutnie nie jest naturalny. Jest zwykłym chemicznym szamponem, który nie ma nic wspólnego z naturalnością, i tym bardziej szczątkowe ilości oleju arganowego, czy kokosowego tego nie zmienią, nawet jeśli producent będzie się nimi głośno chwalić.

Są produkty, które znacznie lepiej udają naturalne, bo nie mają SLS/SLES-ów i się tym chwalą na opakowaniu. Za to trafi się im w składzie propylene glycol. Taki szampon dalej naturalnym nie jest, ale przynajmniej ze składu usunięto te najbardziej znane składniki, których wiele firm już unika. Czyli nie ma tych „znanych” toksycznych i rakotwórczych składników, ale zostawia się te, powiedzmy mniej szkodliwe, takie, które w oznaczeniach słowników składników kosmetycznych występują jako „średnio szkodliwe” (np. odkładają się w organizmie, ale nie wykazano ich rakotwórczego działania, albo nie zostały jeszcze gruntownie przebadane pod tym kątem). Tak, czy inaczej, szampon firmy GlySkinCare nie ma nic wspólnego z naturalną pielęgnacją.

Żeby nie było, że po jednym produkcie wystawiłam ocenę całej marce, zerknęłam na skład jeszcze dwóch innych kosmetyków. Odżywka do włosów była bogata nie tylko w zestaw kilku parabenów (czyli w sumie abecadło dla tych, którzy mają jakiekolwiek pojęcie o kontrowersyjnych składnikach kosmetyków), ale zawierała również bardzo stary i paskudny konserwant o nazwie Imidazolidinyl Urea. Uwalnia rakotwórczy formaldehyd, w najlepszym razie powoduje wysypkę, alergię, czy atopowe zapalenie skóry. Nie jest on tak powszechnie stosowany w kosmetykach, bo są na rynku konserwanty bezpieczniejsze, nowsze, których używają duże koncerny. Ten toksyczny używany jest przez małe firmy, które od lat nie zmieniają formulacji albo szukają tanich składników. W odżywkach do włosów rzadko spotyka się zarówno parabeny, jak i Imidazolidinyl Urea. 

Trzecim kosmetykiem, który całkowicie pogrążył „naturalną pielęgnację” był „rozświetlający suchy olejek arganowy do ciała i włosów”. Gdyby ten kosmetyk nazywał się po prostu „olejek do ciała i włosów” to byłoby ok, ale włączanie w to przymiotnika arganowy w nazwie jest kompletną pomyłką. Trzeba było go nazwać olejkiem silikonowym, bo w składzie przed olejem arganowym królują silikony, i to takie hardcorowe, trudno spłukiwalne, które oblepiają włos jak przemysłowa taśma klejąca do ciężkich kartonów, a nie malutka taśma klejąca z piórnika pierwszoklasisty. Na pierwszym miejscu był cyclopentasiloxane, czyli silikon, który do spłukania potrzebuje silnych detergentów. A zatem łagodnym ekologicznym szamponem go łatwo nie zmyjemy.  

Moja opinia? Ordynarne wprowadzanie w błąd konsumentów i wciskanie kitu o naturalnej pielęgnacji. Dawno nie widziałam tak jaskrawego przykładu udawania eko. To przebija nawet bielendę, której zielony listek działa mi na nerwy. GlySkinCare nie polecam, wręcz odradzam i uważam, że ich hasło reklamowe „naturalna pielęgnacja Twoich włosów” to największe kłamstwo, jakie ostatnio spotkałam w kosmetykach.