W ostatnim poście skrytykowałam kilka kosmetyków dostępnych w aptekach. Mało tego, piszecie, że te właśnie kosmetyki zostały polecone przez farmaceutę. Cóż, farmaceuta zna się bardziej na lekach niż na kosmetykach i tego się trzymajmy. Natomiast mam propozycję, co moim zdaniem powinno się znaleźć w aptekach i zastąpić obecnych tam monopolistów z wątpliwym składem.

Dwa produkty – żel do higieny intymnej Argital oraz intensywnie nawilżający balsam do ciała Montbrun. O płynie do higieny intymnej pisałam całkiem niedawno na blogu. Ale jest wart tego, że o nim jeszcze raz wspomnieć. Mało się pisze o płynach do higieny intymnej, ale i mało jest godnych uwagi tego typu produktów na rynku. Zawartość samego kwasu mlekowego nie wystarczy. Trzeba jeszcze wyeliminować agresywne składniki myjące, toksyczne środki pianotwórcze i sztuczne zapachy.

Argital to mój ideał jeśli chodzi o płyny do higieny intymnej, choć przyznaję, że konkurencja wśród eko kosmetyków jest niewielka (Lactacyd i inne nieekologiczne produkty z apteki mnie nie interesują). Warto tym bardziej kupić ten płyn i zobaczyć różnicę – do nabycia w sklepie matique. Argital to marka, która nie ma żadnego marketingu i nie jest specjalnie rozpoznawalna, nawet wśród fanek kosmetyków naturalnych. Pewnie część z Was chciałaby go porównać do popularnego w Rossmannie płynu Facelle. W mojej opinii Argital to jest półka wyżej. Facelle ma sztuczny zapach, Argital nie ma zapachu i ma lepszy skład, potwierdzony ekologicznym certyfikatem. Jedyne, czego mi tutaj brakuje to buteleczka z dozownikiem. Poza tym nie wymaga żadnych ulepszeń.

Drugi produkt to balsam do ciała Montbrun. To francuska, nieznana mi wcześniej marka. Kosmetyki można kupić na stronie ekodrogeria. Proste minimalistyczne opakowanie niekoniecznie wskazuje, że to kosmetyk naturalny. Wskazuje na to skład i efekty stosowania. Zużyłam ten balsam zdecydowanie za szybko – spodobał mi się od pierwszej aplikacji. Jest gęsty, ale nie tłusty. Dzięki temu bardzo dobrze się wchłania i świetnie nawilża.

Moim zdaniem marka Montbrun mogłaby z powodzeniem zastąpić w aptekach kosmetyki Vichy, które większość moich koleżanek już omija szerokim łukiem, bo za reklamą w prasie nie idzie wcale apteczne (czyli jak byśmy się spodziewały – lecznicze) działanie. Balsam do ciała Montbrun naprawdę nawilża, nadaje się także jako krem do stóp i krem do rąk. Tu też jest woda termalna (podobnie lansuje się Vichy), ale uwierzcie mi, obie marki dzieli przepaść. Ja się już nasłuchałam w aptece przekazów typu lipidy najlepsze, a do suchej skóry kosmetyki naturalne nie wystarczą. Tutaj mamy ewidentny przykład, że jest inaczej. Bo to jest balsam nawilżająco-lipidowy, a do tego naturalny, czyli po prostu z lepszym składem. Na pierwszym miejscu listy składników mamy wodę termalną z Prowansji, a potem masło shea. Zapach ma ledwo wyczuwalny, nienarzucający się. Wpisuję go na swoją listę bestsellerów, jeśli chodzi o balsamy do ciała.

Używałam go zimą, kiedy kaloryfery skutecznie wysuszały skórę. Wówczas ten balsam był remedium na szorstkie łydki, kolana, łokcie, stopy i dłonie. Nie oszczędzałam go przy aplikacji, ale widocznie moja skóra potrzebowała takiej solidnej dawki nawilżenia i odżywienia. Zaznaczam, że na co dzień nie mam nadmiernie przesuszonej skóry, więc nie ma się co przejmować, że na opakowaniu napisane jest, że to balsam do bardzo suchej skóry. Przy tym nie ma tłustej konsystencji, którą znam z ekologicznych maseł do ciała przeznaczonych do suchej skóry. Dlatego właśnie tak bardzo mi się spodobał.

Zdjęcie tych opakowań zachowałam sobie w ulubionych. To kosmetyki, do których będę z pewnością wracać (tak jest w przypadku płynu do higieny intymnej, do którego wracam co jakiś czas od dobrych kilku lat). Marka Montbrun jest moim odkryciem, ale po tym fenomenalnym balsamie do ciała chciałabym poznać też ich inne kosmetyki. Najchętniej – gdyby mogła je znaleźć w aptece.