Pielęgnacja twarzy w pewnym wieku (ale zabrzmiało!) nabiera nowego znaczenia. Już przestałam gonić za promocjami. Nawet poprawny skład (w sensie naturalny) mi nie wystarczy. Szukam skutecznej pielęgnacji. Panicznie boję się igieł i zastrzyków, więc ostrzykiwanie nie wchodzi w grę. Musi być dobry krem.
Ale tak naprawdę pielęgnacja zaczyna się punkt wcześniej – na oczyszczaniu. To pierwszy etap porządnej pielęgnacji przeciwzmarszczkowej. Przeczytacie o tym we wszystkich japońskich i innych koreańskich poradnikach. Ja nie mam czasu na 6-etapowe oczyszczanie z masażem i peelingiem, ale przywiązuję wagę do tego, czym myję twarz. I ze wszystkich prezentowanych dziś kosmetyków z preparatu oczyszczającego jestem najbardziej zadowolona.
Aurelia miracle cleanser to krem do mycia twarzy. Konsystencja jest nieoczywista – nie pieni się i wygląda jak rzadki krem. Trzeba się przyzwyczaić do takiego sposobu oczyszczania twarzy. Ale warto. Jeżeli mam nałożony makijaż to najpierw zmywam go płynem micelarnym albo olejkiem. Jeżeli nie, to tego cleansera używam po prostu do mycia twarzy. Nie bawię się w wodę mineralną albo przegotowaną. Tylko na suchą twarz nakładam cleanser, wmasowuję chwilę i zmywam pod kranem.
Lista składników jest bogata. Jeżeli chcecie przeczytać to kliknijcie tutaj. Oczyszczanie taką kremową konsystencją to przy okazji pielęgnacja. Bo oprócz usuwania resztek makijażu, krem pobudza odnowę komórkową. Na mojej skórze objawia się to w postaci bardziej czystej skóry i mniej zaskórniaków. Cleanser nie jest dostępny w Polsce. Ale polecam sprawdzony włoski sklep, który wysyła do Polski – tu.
Toniku aktualnie nie używam, po prostu się skończył i nie ma teraz nowego, co nie oznacza, że go unikam. Po prostu muszę coś sobie kupić. Jest za to krem do twarzy i pod oczy. Zacznę od twarzy. Panuje teraz moda na kremy ze śluzem ślimaka. Spośród dostępnych na rynku, One Ingredient ma w mojej ocenie dobry naturalny skład. Śluz jest tutaj składnikiem kluczowym. Co ważne – jest na pierwszym miejscu w składzie, a więc naprawdę jest to krem ze śluzem ślimaka, a nie gliceryna z dodatkami i jakimś szczątkowym ślimakiem na szarym końcu. Krem faktycznie jest eko. Nie ma zapachu, więc nosy przyzwyczajone do Sephory będą niezadowolone, bo pachnie lekko tymi naturalnymi składnikami, a nie chemiczną substancją zapachową. Nie każdemu ten naturalny aromat może odpowiadać. Ja nie robię z tego problemu, bo mój nos reaguje gorzej na rozpylane zapachy w centrach handlowych.
Wracając do samego kremu, to szybko się wchłania, nie zostawia tłustej warstwy. Ślimak działa – żadnych zaczerwienień, podrażnień, ale i zaskórniaków. Skóra jest dobrze nawilżona. To dla mnie sygnały, że krem działa. Jeżeli skóra po prostu dobrze wygląda to znak, że jest ok. Mam natomiast zastrzeżenia co do samego słoiczka. Pod pokrywką jest aplikator typu airless – naciskamy boki, a na środku wychodzi krem. Wiem, że to higieniczne, ale mam wrażenie, że przez ten mechanizm kremu jest mniej w opakowaniu, niż to wygląda z zewnątrz. Nie widzę też, jak szybko się zużywa. W efekcie pewnego dnia naciskam, a kremu nie ma.
Czas na krem pod oczy – odmładzający Dreams polskiej firmy ATW. Skład całkiem nie zły, dużo aktywnych składników, ale mam wątpliwości, czy kompozycja zapachowa jest naturalna. Nigdzie nie znalazłam informacji producenta, że zapach jest naturalny, co skłania mnie do wniosku, że ten zapach jednak jest sztuczny. Poza tym ten krem jest za duży – pod oczy 30 ml, to jak litrowy słoik balsamu do ciała. Używam, używam, a on ciągle jest i jest. Jak go w końcu skończę, to będę go miała dość na długo. Jeśli chodzi o działanie, to nawilża, szybko się wchłania. Nie jest to żaden lifting w kremie, ale narzekać też nie mogę. Gdyby miał mniejsze opakowanie z dozownikiem i gdyby udało się z niego wyrzucić sztuczny zapach, to byłby fajniejszy.
Zawsze używam balsamu do ust (a nawet kilku jednocześnie). Mokosh połączył pielęgnację z makijażem. Żurawinowy balsam wygląda na mocną czerwień, ale w rzeczywistości daje tylko delikatną poświatę. Zawiera mieniące drobinki, które bardzo ładnie wyglądają na ustach. Dzięki temu nie musze już używać kolorowej pomadki.
Now in use – my daily skincare routine for face. After removing my make-up (with micellar water or cleansing oil) I need to use another cleanser to wash off with water. I really like Aurelia miracle cleanser. It’s not only cleanser. It hydrates, gives glow and speeds skin cell turnover. And this is one of my favourite skincare products.
Now everybody is talking about a new natural ingredient in cosmetics – snail filtrate. So I have chosen a Polish brand – One ingredient. Snail filtrate is a key ingredient in here (at the beginning of the ingredients list). The smell is not perfect, but at least there are no artificial fragrances. This is opposite to the eye cream, which should be natural but I don’t trust the scent.
Lip balm is a must-have for me. I always use a lip bam, but not just one, maybe two, three or even four. Mokosh cranberry lip balm gives a very little colour and shimmer, so I don’t need to put another lipstick on. Perfect for the summer.