Tak, tak, na kwestię demakijażu osobny post i cała półeczka. To nie są zapasy. To wszystko jest w użyciu i to naraz. Przyznaję, że czasami pomijam ostatni krok, czyli peeling, ale tylko wtedy, gdy padam z nóg, bo szanowne dziecię akurat wstało o 5.30. Po co mi aż tyle kosmetyków?


Czytałam jakiś czas temu o japońskim rytuale oczyszczania twarzy. Opis wskazywał na to, że Japonki wieczorami nie robią nic innego poza czasochłonnym wieloetapowym demakijażem. Postanowiłam przetransponować ich zasady do mojej własnej rzeczywistości, w której 120% mojego wolnego czasu poza pracą zajmuje dziecko. Mam więc w standardzie deficyt czasowy, w sumie na wszystko. Dlatego wieczorny demakijaż rozpoczynam po południu, tuż po przyjściu do domu. Po pierwsze, nie chcę całować Tosi i przy okazji jej pudrować. Po drugie, chcę, żeby moja cera oddychała. Zaczynam do płynu micelarnego.

1. Biolaven płyn micelarny – przyjemnie pachnie, dobrze zmywa. Jedynym moim zastrzeżeniem do niego jest to, że mam wrażenie jakby się trochę pienił. To mi jest zupełnie niepotrzebne. Nie wiem, z czego to wynika, bo nie analizowałam składu pod tym kątem. Jednak, jeśli chodzi o płyn micelarny, to preferuję konsystencję typu woda, a nie jakikolwiek inny płyn.

Potem bawimy się z Tosią, w międzyczasie usiłuję zjeść kolację, co nie zawsze mi się udaje przed jej zaśnięciem. Ale gdy w końcu Tosia już uroczo śpi, a ja jeszcze nie śpię na siedząco, kontynuuję kolejne etapy demakijażowe. 

2. Douces Angevines olejek do demakijażu – to już wykonuje pod prysznicem, przy czym nie nakładam olejku na mokrą twarz, tylko na suchą i delikatnie masuję, włącznie z oczami. Nic nie szczypie, przy okazji masując twarz, wmawiam sobie, że to masaż przeciwzmarszczkowy i od razu mi lepiej. Olejek ma lekko ziołowy zapach, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu, nie takie zielsko ze sklepu zielarskiego, tylko takie francuskie ziółka. Oczywiście po olejku mam tłustą cerę i nie mogłabym z tym żyć, wiedząc, że to demakijaż, a nie pielęgnacyjny olej, do tego zaaplikowany prawie w oczy, więc muszę to koniecznie zmyć wodą.

3. Douglas Naturals pianka do mycia twarzy – ultra lekka, niemal bezzapachowa, łatwo dostępna i wydajna. Wydawało mi się, że pianką nie da się zmyć oleju, tymczasem ta świetnie daje radę. Nie ma co tu więcej pisać, bo innych funkcji od pianki nie oczekuję.

4. Make Me Bio delikatny peeling do twarzy almond scrub – kluczowe jest tu słowo „delikatny”. Nie każdy peeling nadaje się do częstego stosowania (Japonki zalecają codziennie). Ten nadaje się do tego, bo to delikatny proszek, bez ściernych drobinek. Nie ma obawy o nadmierne złuszczanie. Moim jedynym problemem jest uzyskanie odpowiedniej konsystencji, bo zwykle wychodzi za rzadka (daję za dużo wody) i peeling spływa. Nie przejmuję się tym za bardzo, tylko wmasowuję, zanim wszystko spłynie. 

Co to wszystko mi daje? Poprawę stanu cery. Mniej drobnych krostek, wyprysków. Cera jest bardziej gładka i wygląda promiennie bez makijażu. Czasami tylko wystarczy odrobina pudru mineralnego, a wrażenie jest takie, jakbym miała zrobiony makijaż.